Saksonia na rowerze
9 Minut czytania
Na wakacje proponuję trasę, której przejechanie jest wyzwaniem wprost idealnym podczas letniego urlopu. Mowa o wyprawie, której celem jest Saksonia – niemiecka kraina majestatycznych skał, rozległych pól i średniowiecznych miast. Dojechać do niej można, zwiedzając przy okazji polskie Sudety i spory kawałek Czech.
Opisana trasa na pewno nie jest najkrótszą dostępną drogą. Wybraliśmy ją ze względu na liczne atrakcje, które można przy okazji zobaczyć. Aby od razu dostać się do Saksonii, najprościej pojechać do granicy pomiędzy Zgorzelcem i Gorlitz. Nasza czwórka miała jednak dużo więcej czasu i chcieliśmy najpierw zwiedzić kilka miejsc po polskiej stronie.
Wyprawę rozpoczęliśmy na dworcu kolejowym w Czeskim Cieszynie. Zdecydowaliśmy się na kupienie biletów do położonego blisko zachodniej granicy Polski Liberca (z przesiadką w Pardubicach). Rowery zapakowaliśmy do przedziału bagażowego, wyposażonego w uchwyty do transportu bicykli. Czeskie koleje przez wielu turystów chwalone są za swój komfort. Akurat my mieliśmy mieszane uczucia. W Libercu byliśmy o kilka godzin później niż planowaliśmy z powodu remontu torowiska i awarii lokomotywy. Z drugiej strony obsługujący nas wyjątkowo miły konduktor okazał się „twarzą spółki Ćeske drńhy w drodze powrotnej, czytając kolejowy biuletyn, natknęliśmy się na obszerny artykuł poświęcony jego osobie oraz nagrodzie, jaką dostał za perfekcyjną obsługę klientów firmy.
SUDECKIE BEZDROŻA
Z powodu kolejowych perypetii wyjazd z Liberca nastąpił na tyle późno, że pierwszy etap rowerowej trasy do schroniska turystycznego „Orle” w Górach Izerskich, pokonywaliśmy w zapadających ciemnościach, aż do późnego wieczora. Jazda pod górę po zmroku nie jest może najwygodniejsza, ale szczęściem w nieszczęściu było to, że przejeżdżaliśmy poprzez jeden z dwóch istniejących w Polsce parków ciemnego nieba. Teren parku jest obszarem wyznaczonym do ochrony przyrody przed sztucznym światłem. W efekcie na firmamencie zobaczyć można wyjątkowo dużo gwiazd. Wrażenie jest naprawdę unikalne w naszych Beskidach tak rozświetlonego nieba nigdzie się nie zobaczy. Poza nocnym niebem, za dnia zachwyca Hala Izerska szeroko rozpościerająca się górska łąka, przez którą wygodnie przejechać można utwardzoną rowerową ścieżką. Jadąc od strony schroniska „Orle”, na końcu zjedziemy do Świeradowa Zdroju. Tam warto jest zwiedzić poniemiecką pijalnię wód wraz z otaczającym ją parkiem.
KRAINA DZIWÓW
Drugiego dnia, dodatkowo nadkładając drogi, zahaczyliśmy jeszcze o wioskę Pławna Górna. Ta niepozorna miejscowość znana jest szerzej dzięki Dariuszowi Milińskiemu malarzowi, który uczynił z Pławnej centrum artystyczne i rozrywkowe. Wybudował on czterdziestometrowej długości drewnianą Arkę Noego, Zamek Śląskich Legend (miejsce, w którym barwne kukły opowiadają dzieciom miejscowe stare podania), a także prywatne Muzeum Przesiedleńców i Wypędzonych, które upamiętnia powojenne tragedie polskiej ludności. Wszystkie te atrakcje mogą oczywiście razić sporą dawką komercji, ale przyznać trzeba, że sama gigantyczna Arka Noego, ulokowana w małej wiosce, pomiędzy domami i kościołem, jest lokalnym smaczkiem i musi budzić zainteresowanie turystów.
BUDZISZYN I MIŚNIA
Kolejnym etapem podróży były graniczne miasta Zgorzelec i Goerlitz. Przekraczając granicę z Niemcami, wjeżdżaliśmy nie tylko do landu Saksonii, ale też do Łużyc krainy historycznej, zamieszkałej przez mniejszość serbołużycką, której język zbliżony jest do czeskiego. Krajobraz Łużyc jest dość monotonny ogromne pola uprawne ciągną się kilometrami. Za to rowerowa infrastruktura jest tutaj na najwyższym poziomie praktycznie w każdej miejscowości są ścieżki rowerowe. Pierwszą dużą miejscowością w Niemczech, jaką odwiedziliśmy był Budziszyn (niem. Bautzen) średniowieczne miasto z dobrze zachowanymi wieżyczkami i basztami. Wieczorem rozbiliśmy namiot na łące za miastem. Rano czekała nas niespodzianka obudził nas dźwięk wbijanych tuż obok w ziemię palików do wiązania krów. Na szczęście obyło się bez bezpośredniego spotkania z bykiem.
Kolejną większą miejscowością była Miśnia (niem. MeiBen) miasto znane ze słynnej miśnieńskiej porcelany oraz katedry św. Jana i św. Donata. Na tym etapie podróży ścieżka rowerowa wije się równolegle do biegu Łaby. Przy drodze można praktycznie w każdej chwili zatrzymać się w jednej z wielu restauracji i kawiarni. Taka sielankowa trasa ciągnęła się, aż do celu naszej podróży do stolicy Saksonii, Drezna.
To była dopiero połowa podróży, a zarazem jej punkt kulminacyjny. Choć w pierwotnym planie wyprawy mieliśmy dotrzeć dalej na zachód, bo aż do Lipska, to jednak, czytając o zabytkach Drezna, doszliśmy do wniosku, że trzeba poświęcić na to miasto co najmniej dwa dni. W końcu w czasach dynastii Wettinów była to jedna z dwóch, obok Warszawy, stolic unijnego państwa polsko-saskiego.
FLORENCJA PÓŁNOCY
Zwiedzając barokowe stare miasto trzeba mieć świadomość, że to co widzimy nie pochodzi z epoki Augusta II Mocnego, ale jest jedynie rekonstrukcją zabytków zniszczonych w czasie alianckich nalotów pod koniec II wojny światowej. W Kościele Świętego Krzyża (Kreuzkirche) można oglądać wystawę zdjęć, prezentujących zgliszcza historycznej zabudowy, zbombardowanej przez brytyjskie i amerykańskie lotnictwo. Świadomość strat jest jeszcze mocniejsza, gdy zapoznamy się z całym kunsztem osiemnastowiecznej architektury, której nic nie ochroniło przed alianckimi bombami. Zabytków, jakie warto zobaczyć, jest wiele. Nie można zapomnieć o Zwingerze późnobarokowym zespole architektonicznym, wzniesionym przez króla Polski i księcia Saksonii Augusta II Mocnego, zamku książęcym oraz Katedrze Świętej Trójcy. Na uwagę zasługuje też Grolsser Garten barokowy, największy park w mieście.
FORTECA I SKAŁY
Po zwiedzeniu Drezna przyszedł czas na drogę powrotną. Pierwsza część trasy była dość prosta do pokonania. Jechaliśmy wzdłuż Łaby przez Szwajcarię Saksońską malowniczy rejon, którego charakterystyczną cechą są piaskowe skały o ciekawych, wyrzeźbionych przez erozję kształtach. Dwa miejsca są warte wspomnienia, a mianowicie miasto Pirna i twierdza Konigstein. To pierwsze to urokliwa miejscowość z wyjątkowo klimatycznym rynkiem i kamienicami. Natomiast Konigstein to forteca, zbudowana na wysokiej skale, nad brzegiem Łaby zamek, którego w historii nie zdobyły żadne wojska.
Po przekroczeniu granicy z Czechami zakończył się „zabytkowy” etap naszej podróży, a rozpoczęła jazda przez górskie i leśne ostępy. Najpierw jechaliśmy przez Park Narodowy Czeska Szwajcaria, gdzie podziwiać można wapienne i bazaltowe skały niektóre zbliżone do tych z Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Następnie podążaliśmy przez Góry Łużyckie. Ten etap podróży obfitował w sporą ilość stromych podjazdów i spadzistych zjazdów. Otaczała nas dziewicza przyroda gęste lasy i rozległe łąki, na których pasterze wypasali stada krów. Co jakiś czas przejeżdżaliśmy przez ukryte między górami małe wioski, w których życie toczyło się w oddali od zgiełku reszty świata.
Nie obyło się bez kilku usterek najpierw złapana przy zjeździe guma, a potem zgubiona śruba, mocująca bagażnik. Na szczęście oba kryzysy zostały sprawnie zażegnane, również dzięki pomocy mieszkańca jednej z wiosek. Ostatnią znaczącą miejscowością przed powrotem na pociąg do Liberca była Zytawa (niem. Zittau). Otóż pomiędzy Zytawą, Porajowem i Gródkiem nad Nysą (czes. H.dek nad Nisou) znajduje się trójstyk granic niemieckiej, polskiej i czeskiej. Warto odwiedzać miejsca takie jak te, które symbolizują dobrą współpracę pomiędzy sąsiadami.
Po ostatnim noclegu pod namiotem dojechaliśmy do dworca kolejowego w Libercu i zapakowaliśmy rowery do pociągu. Mieliśmy pecha, bo akurat trafiliśmy na powracającą z festiwalu hiphopowego młodzież, która zajęła nasze zarezerwowane miejsca. Ostatecznie, pomimo perturbacji z obsługą pociągu, dotarliśmy do Czeskiego Cieszyna, gdzie po pięknych dziesięciu dniach i przejechaniu przeszło 550 kilometrów, zakończyła się nasza rowerowa eskapada.
PORADY DLA CYKLISTÓW
Pewnie wiele osób chciałoby spytać o szczegóły techniczne takiej wyprawy co zabrać ze sobą, gdzie spać, o czym koniecznie pamiętać?
Wybierając się w tak daleką podróż rowerem przede wszystkim warto wcześniej zrobić serwisowy przegląd techniczny roweru. Nie pozwólmy, aby zaskoczyły nas niesprawne hamulce lub nie działające przerzutki. Przy dużej ilości kilometrów prawdopodobieństwo zaistnienia drobnych awarii jest wysokie, po co więc narażać się na dodatkowe naprawy, które zagranicą będą dużo droższe niż na miejscu?
Z rzeczy które warto zabrać, wymienić trzeba przede wszystkim pakowne, trwałe i nieprzemakalne sakwy rowerowe. Nie opłaca się zabierać plecaka wolne od bagażu plecy to naprawdę spore ułatwienie w podróży. Do gotowania obiadów polowych posłużyć może przenośny palnik z butlą gazową. Warto zaopatrzyć się też w bank energii dostęp do źródeł prądu może być utrudniony. O standardowym zestawie naprawczym do roweru wspominać chyba nie trzeba.
Jeśli chodzi o noclegi, to poza spaniem w namiocie, przyjemnie jest co parę dni wyspać się pod dachem. Polecam stronę internetową https://pl.warmshowers.org. Jest to internetowa społeczność turystów rowerowych i gospodarzy. Przed wyprawą można poszukać darmowego noclegu w domu u kogoś, kto chętnie pozna osoby z daleka i za butelkę dobrego wina lub kawałek ciasta użyczy na jedną noc łóżko lub kawałek podłogi. Nie zapominajmy też o wykupieniu ubezpieczenia uprawniającego do opieki medycznej i zabraniu podstawowych materiałów opatrunkowych i lekarstw. Tak przygotowani możemy wyruszać w nieznane, a zacząć można np. od Saksonii…